w SUMie półtora metra
Jest trzeci lipca, lato w pełni, nawet jeśli kalendarz wskazuje dopiero
jego początek, to temperatury są już teraz nie do wytrzymania. Prawdziwy
żar leje się z nieba, dzień w dzień skala termometru jest wystawiana
na ciężką próbę. Nie ma co się dziwić, że drapieżniki biorą skoro świt.
Kto lubi pospać, ten na pewno przegapi okres najlepszych brań.
Nie chcąc narażać się na udar słoneczny, postanowiliśmy zarwać nockę
i poświęcić ją na łowienie sumów. Mieliśmy już wcześniej namierzony
zakręt na Narwi w pobliżu Żółtek, teraz pozostało jedynie przekonanie
się na własnej skórze o jego sumowości (rybności).
Na dzień przed, wynikł jednak mały problem - brak rosówek. Pomimo tego,
że to właśnie początek sezonu na wąsacze, sprzedawcy zapomnieli o tym
i w żadnym ze sklepów nie było ani jednego opakowania. Zdesperowany
złapałem za saperkę i pojechałem rowerem do "własnej" tajnej
kopalni odkrywkowej glizdowatych. W końcu lepszy rydz niż nic... Na
szczęście wieczorem sprzedawca w jednym ze sklepów "wyczarował"
kilka opakowań rosówek, które sprzedał nam po bardzo korzystnej (dla
siebie) cenie. Z tak uzupełnionymi zapasami wyruszyliśmy na łowy...
Nad wodą byliśmy już o 20.45. Po kilku minutach pierwszy zestaw gruntowy
poleciał do wody. Podczas montowania "sumowego pikera" własnej
produkcji, na pierwszej wędce już cos podskubywało, zwaliłem to jednak
na płotki. Już miałem usiąść, gdy głośne "dryń dzyń" oznajmiło
mi, że coś zabiera mi moja rosówkę. Podbiegłem do wędki i zacząłem ciągnąć
to coś. Opór jakiś dziwny, kilka szarpnięć i miałem TO pod nogami. Podnoszę
wędkę w górę, a tam... o rajusa... SUM jak malowany, tyle że wersja
mini. Niecałe 40 cm, ale radość ogromna, w końcu to mój pierwszy z życiu
sum. Pierwsza wyprawa, pierwsze 10 minut, pierwsze branie i pierwszy
sum. Nieźle jak na początek, ale takie już jest to prawo frajera.
Nadbiega kolega, który zaczął od spinningu i nie rozkładał jeszcze swoich
zestawów gruntowych. Jest zdziwiony nie mniej niż ja. Robię pamiątkowe
zdjęcie z "okazem" i wypuszczam kijankę do wody. Adam odkłada
spina i nawleka rosówki, ja tymczasem idę na łąkę poszukać żabek. Gdy
udało mi się jedną dogonić, kątem oka widzę jak Adam trzyma moją wędę
i zawzięcie kręci. Z daleka poznaję że to kolejna kijanka, tyle że mniejsza
od poprzedniej. Ale jazda, chyba dziś jest ich dzień! Jakby na potwierdzenie
w oddali widzę pierwszą błyskawicę, czarne chmury zaczynają przysłaniać
rozgwieżdżone niebo. Temperatura o godzinie 23.00 niesamowicie wysoka
- 26*C. Grzmoty i błyskawice stają się coraz częstsze. Jakieś 70 metrów
powyżej naszego stanowiska na środku rzeki potężny chlupot, na pewno
nie był to bóbr. Nasze nadzieje na dużą rybę wzrosły jeszcze bardziej.
Burza przybiera na sile, teraz jesteśmy otoczeni przez błyskające na
niebie pioruny. Dziwne jest jednak to, że nie wieje wiatr. Walka żywiołów
toczy się wysoko ponad naszymi głowami.
Zaczynają się kolejne brania, biegam na zmianę to do pikera, to do wędki
z dzwoneczkiem. Wyciągam kolejne dwie kijanki, które całkowicie zasługują
na to miano, bowiem są niewiele większe od dłoni. Cholera, co się dzieje,
czy te większe boją się burzy? Według podręczników to właśnie te największe
wąsate potwory powinny teraz szaleć, ale to tylko teoria. Praktyka wygląda
mniej różowo. Kilka kolejnych, niezaciętych brań, czyżby znowu sumowe
przedszkole?
Przyjechał do nas Paweł, w razie deszczu będzie można schować się do
samochodu. Komary tną na potęgę, Off zupełnie nie pomaga, jego zapach
przyciągnął jedynie dziesiątki chrabąszczy majowych, które robią tyle
hałasu co 1000 komarów razem wziętych.
Teraz błyska już na całym niebie, czasem nawet po kilka błyskawic na
raz. Rzeka i nabrzeżne krzaki wyglądają upiornie rozświetlane co chwilę
błyskawicami. Ciężko jest przyzwyczaić wzrok do tego koncertu cieni
- jasno, ciemno... jasno, ciemno...
Do godziny 0.30 doławiam jeszcze 2 sumiki. Dzwonek sygnalizujący ich
brania wyrwałby ze snu nawet umarłego, niestety po godzinie milknie
i on na dobre. Burza też nas oszczędziła, jedynie oddalające się pomruki
przypominają nam co mogło nas czekać. Temperatura wcale nie maleje,
późne godziny nocne, a na termometrze 22*C, jedynie komarów jakby mniej,
może już się najadły? Zwracam wolność żabkom, dziś mają szczęście. Dla
zabicia czasu i odgonienia senności zaczynamy gadać o wszystkim i o
niczym. Wędki Adama milczą jak zaklęte, u Pawła czasem coś trąci, jedynie
mój pikerek czasem się kiwnie niedwuznacznie. Po godzinie 2.30 jednak
i on zamiera w bezruchu. Powoli zaczynamy składać wędki.
Podsumowując nockę mogę powiedzieć że jestem zadowolony. Złowiłem pierwsze
w życiu sumy (w SUMie prawie półtora metra) , szkoda jedynie że nie
było wśród nich wymiarowego. Dawno też nie widziałem tak pięknego spektaklu,
jaki stworzyła dla nas burza. Trzy godziny błyskawic i grzmotów, a wszystko
przy zupełnym braku wiatru i deszczu. Coś niesamowitego!!! Na pewno
powtórzymy taki wyjazd nie raz, ale czy znów zadziała "prawo frajera"?
Mam nadzieję że tak...