BOLENIOWY WYJAZD

Nad wodę przyjeżdżam w chwilę po przejściu deszczowego frontu. Kilkugodzinna ulewa nie wpłynęła na stan wody w rzece, bo tak niskiego poziomu nie było od lat. Nawet okoliczne łąki i pola nie zdążyły się porządnie nasycić. Większość rzeki jest zarośnięta i pozostają tylko niewielkie oczka i przesmyki,  w których da się umieścić przynętę. Kroki swoje kieruję nad znany mi od dobrych kilku lat odcinek, ale wcześniej nie próbowałem tam łowić na żuki. Dziś ma być inaczej, bo wszystkie inne przynęty zostawiłem w domu.
Przez kilka godzin nie notuję żadnej powierzchniowej aktywności ryb. Słońce wyszło zza chmur i wzmógł się upał. Kilkanaście minut obławiałem skraj niewielkiego, zarośniętego wypłycenia, za którym woda się uspokajała i stawała znacznie głębsza. Stałem za pasem trzcin w odległości około 3metrów od brzegu rzeki, by nie zostać niezauważonym w czystej wodzie przez ostrożne ryby. Już w okolicy brzegu widzę, że Podlaska Mrówka znika pod powierzchnią wody, a w miejscu gdzie się znajdowała pojawia się niewielkie oczko na wodzie. Nie zacinam, a jedynie delikatnie unoszę wędkę by napiąć żyłkę, czego efektem jest gejzer pod powierzchnią i świst hamulca w tym samym momencie. Żyłka tnie wodę, a ryba chlapie ogonem. Przez chwilę, po stylu walki, domniemam że holuję jazia. Ryba śmiga w pobliżu brzegu na krótkiej żyłce, ale nie próbuje wbić się w ziele. Po chwili postanawiam zakończyć hol, ale nie zabrałem ze sobą na ten rekonesans długiego podbieraka. Zwykłym nie dam rady sięgnąć dalej niż pół metra, a od wody oddziela mnie pas trzcin. Brnę do przodu zapadając się coraz bardziej w śmierdzący muł. Udaje mi się dotrzeć na skraj trzcin, ale stoję zapadając się coraz głębiej w muł sięgający już za kolana. Przeciągam bolenia przez ziele, bo to on okazał się sprawcą zamieszania, trzymając jego pysk uniesiony w górę by nie zanurkował, co skutkowało by w najlepszym razie wydłużeniem holu, a w najgorszym utratą przynęty i ryby. Pomiar wskazuje na 68cm. Jak do tej pory największy tego roczny boleń, złowiony w dodatku w biały dzień a nie przy zachodzie słońca. Woda nie jest jeszcze bardzo nagrzana, więc ryba dość dobrze znosi niedogodności związane z robieniem zdjęć i żwawo po chwili odpływa.


Przez kolejne dwie godziny nie miałem innych brań, chociaż miejsca które obławiałem wyglądały obiecująco. Postanowiłem wrócić w to samo miejsce, gdzie miałem branie. Po 15 minutach rzucania, sytuacja powtórzyła się. Przynętę ściągałem do siebie delikatnymi szarpnięciami, a nurt rzeki nadawał jej dodatkowe życie. Przy brzegu PM znikła pod powierzchnią i znowu świst hamulca i wygięta po rękojeść odległościówka. Odjazd był bardziej zdecydowany, ale ryba znacznie szybciej osłabła. Wszedłem już odrobinę pewniej w bagno za pasem trzcin i sprawnie podebrałem bolenia 61cm. Kolejny piękny boleń złowiony za dnia – rewelacja.
Sądzę, że kluczem do sukcesu było ciche podejście do wody, konsekwencja w obławianiu miejsca i bycie niezauważonym (maskowanie za pasem trzcin). Poza tym dość naturalnie zachowująca się przynęta imitująca spływającego owada oraz wybór miejsca. Zadziwiające jest natomiast to, że przez pozostałe godziny nie miałem innych brań. Daje to do myślenia i zachęca mnie do dalszego „rozgryzania” tematu łowienia boleni na żuki.

ARTFISH

 

® Prawa autorskie zastrzeżone. Publikowanie i rozpowszechnianie zamieszczonych w tym serwisie zdjęć, grafik i opisów, bez wiedzy i zgody autora - wzbronione.
Copyright by Artfish